Zanim ruszymy w drogę - wybór celu i towarzyszy.
Tekst i zdjęcia: Aleksandra Dzik
28 lipca 2016
Nieważne, czy jesteś szarym pracownikiem – małym trybikiem w wielkiej korporacji, czy biednym studentem, czy może matką-Polką, której dzieci podrosły i nie wymagają już takiej jak niegdyś opieki. Pewnego dnia TO Cię dopadnie. TO, czyli chęć przeżycia czegoś niezwykłego, przygody z dala od utartych szlaków, wygodnych hoteli, świataplastikowych pieniędzy i plastikowych uśmiechów. Od pojawienia się tej świdrującej umysł myśli, aż do magicznego momentu, gdy zamykają się za nami drzwi samolotu, droga jest daleka. Często marzenie pozostaje niezrealizowane, właśnie dlatego, że przerażają nas przygotowania i organizacja. Bo przecież nigdy czegoś takiego nie robiłam/nie robiłem. No i z kim pojadę, skoro wszyscy wokół wciąż pracują i nikt nie ma czasu? Przecież nie mam kondycji, umiejętności, sprzętu, wiedzy o tym, co mnie czeka. No i jak się w ogóle za to zabrać i od czego zacząć?
Zacząć trzeba od celu. Celu konkretnego, atrakcyjnego, ambitnego, ale i realnego. Zanim więc zrobimy pierwszy krok w kierunku organizacji, rozważmy wszelkie ograniczenia naszego planu: finansowe, czasowe, kondycyjno-zdrowotne. Weźmy pod uwagę optymalny termin, kiedy nasze przedsięwzięcie ma największe szanse się udać. Przede wszystkim jednak na samym początku odpowiedzmy sobie na pytanie, czego tak naprawdę od wyjazdu oczekujemy i jaki ma on mieć charakter. Dla jednego ekstremalny wyjazd to próba pokonania dziewiczej ściany w Himalajach, dla kogoś innego ekstremalną podróżą będzie autostopowe zwiedzanie Europy. Przygody nie da się zmierzyć jedną miarą i każdy musi sam znaleźć dla siebie ów złoty środek pomiędzy bezpieczną nudą a szalonym ryzykanctwem. Ważne, aby celem było spełnienie marzeń, a nie udowodnienie czegokolwiek innym czy sobie.
Jeśli mamy niewielkie pojęcie o samodzielnym podróżowaniu czy o sporcie, którego chcielibyśmy spróbować, jeśli nie znamy kultury i języka krajów, które chcielibyśmy odwiedzić, poszukajmy rady specjalistów. Bo lepiej, zamiast za wszelką cenę udowadniać swoją samodzielność, skorzystać z pomocy przewodników czy instruktorów, niż uczyć się na własnych błędach. To nie jest żaden wstyd. „Obciachem" jest natomiast wpakować się w tarapaty przez własną lekkomyślność.
Gdy cel zaczyna nabierać realnych kształtów, pojawia się kolejne pytanie: z kim ten cel zrealizuję? I tu rodzi się problem, wbrew pozorom nieraz większy niż pieniądze. Gdy stawiamy poprzeczkę wysoko, nagle może okazać się, że ludzie, z którymi dzieliliśmy marzenia, na daleką, długą i ekstremalną podróż jednak się nie zdecydują. Praca, rodzina, czas, pieniądze... a może po prostu brak odwagi, nieraz zostawią nas samych z pięknymi planami.
Sprawdzony partner to wielki i rzadki skarb. Jeśli go nie mamy, pozostają dwie opcje, obie dość ryzykowne. Możemy realizować plan z ludźmi, których niekoniecznie dobrze znamy lub z którymi niekoniecznie chcielibyśmy działać, albo podjąć wyzwanie samotnie. Trudno mi wystąpić tu w roli moralizatora, odradzając którąkolwiek, bądź obie, alternatywy. Zdarzyło mi się pójść na bardzo niebezpieczny siedmiotysięcznik z dopiero co poznanym zespołem, zaś na innym stanęłam samotnie. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że wiedziałam, iż ów zespół jest mocny i doświadczony. Na drugiej wspomnianej górze sama szłam tylko w szczytowych partiach. Ale w obu przypadkach wiedziałam, że robię coś niekoniecznie rozsądnego, za co mogę zapłacić dużą cenę, Więc cóż, w sumie można. Ale z głową. I ze świadomością podejmowania dużego ryzyka.